Jestem Kamila i ukończyłam jednolite 5 letnie studia magisterskie z psychologii. Wybrałam specjalność z psychologii klinicznej, by dzięki temu pracować w wojskowym szpitalu psychiatrycznym.
Moja praca w szpitalu zaczęła się z ogromną determinacją. Jak dzisiaj pamiętam, że dyrektor szpitala odsyłał mnie do innych osób, bym mogła załatwić z nimi wszystkie formalności. Chcieli, bym zaczęła pracę później, ale mnie się bardzo spieszyło do pomagania. Pierwszego dnia na oddziale psychiatrycznym przyszłam, jakby niezapowiedziana. Niewiele osób z kadry wiedziało o moim istnieniu. Dostałam kitel ze swoim imieniem i czułam się przyjęta. Jednak mój entuzjazm został bardzo szybko zgaszony. Jedna z pielęgniarek stwierdziła, że jestem nowoprzyjętym pacjentem, który “wystroił” się w kitel z dyżurki. Czekały mnie wielogodzinne wyjaśnienia i potwierdzenia swojej tożsamości. Ostatecznie stałam się pracownikiem szpitala, a nie jego pacjentem. Po czasie oprócz zdziwienia było mi wstyd za to, że niedostatecznie wyraźnie zaznaczyłam swoją obecność i na chwilę “stałam się pacjentem” szpitala psychiatrycznego. Jednak kiedy zastanowię się głębiej nad treścią tych słów, to jestem pacjentem i Ty też nim jesteś. Przynajmniej kilka razy w życiu ktoś tak o nas powiedział i my sami też wypowiadamy to słowo. Czy ono oznacza coś nieodpowiedniego?
Wróćmy do szpitala – był to oddział diagnostyczny, to znaczy, że trafiali tam pacjenci z różnymi zaburzeniami, dobrowolnie lub z kurateli różnych instytucji. Specjaliści: psychiatrzy, psychologowie i psychoterapeuci mieli za zadanie postawić rozpoznanie, wstępną terapię i skierować pacjenta do dedykowanej placówki w Polsce, która zajmuje się określonymi zaburzeniami. Bardzo chciałam zacząć pracę na oddziale psychiatrycznym, ale dobrze pamiętam odczucia, jakie mi towarzyszyły. Przez pierwsze dwa tygodnie pracy, wracałam do domu i siadałam na schodach przed domem i przetwarzałam. Myślałam o ludzkich tragediach, o mojej bezradności, o moim strachu i tym, czego jeszcze nie wiem i co powinnam przyswoić – czego się nauczyć. Myślałam o każdym pacjencie, który miał swoją historię życia zamkniętą w jednostce chorobowej. Później było już inaczej, więcej zobaczyłam i zrozumiałam, czego chcę dalej. Zobaczyłam oczami wyobraźni, czego mi brakuje i gdzie jest moje miejsce. To było trochę jak z baśni, objawienie, niczym zjawa, albo duch. Wiedziałam, że widzę pacjenta z perspektywy psychologa i mam okrojony punkt widzenia, chciałam patrzeć też od strony psychoterapeuty.
Wtedy zaczęło się samokształcenie, kursy, szkolenia, po drodze ukończyłam studia podyplomowe z pedagogiki, która otwiera trochę inne bramy – bramy do dzieci. Na końcu, gdy byłam gotowa, całą sobą weszłam w psychoterapię. Dzisiaj, gdy ktoś zapyta się mnie, jakim jestem psychoterapeutą, w jakiej modalności pracuję, cieszę się, że nie muszę wybierać – łączę różne nurty – modalności i metody pracy. Uważam to za skarb, którego strzegę. Nie chcę zamykać się na jedno rozwiązanie. Czy nie lepiej jest myśleć o rozwiązaniu, zmianie i pracy, jak o ludziach – na świecie ludzi jest miliardy, a rozwiązanie powinno być jedno?